Pamiętacie jak wczoraj tuż przed premierą Liona napisałem tekst o tym, że trzeba robić backup? Sam sobie potem dziękowałem, że napisałem taki wpis i grzecznie się do niego zastosowałem. Kupiłem Liona w pierwszej sekundzie po tym jak zobaczyłem go w Mac App Store. Te niecałe 4GB ciągnęły się całą wieczność. Z zazdrością patrzyłem na wpisy znajomych twiterowiczów: „skończy się ściągać za 10 minut” „ale super! mam 25mb łącze” „pierwszy tweet z Liona”, itp. W czasie jak wszyscy już wymieniali się uwagami jak np. odwrócić kolejność skrolowania touchpada, ja dopiero dociągałem ostatnie megabajty. Tuż po obiedzie oświadczyłem rodzinie, że muszę dzisiaj popracować ciężko po południu. No i się zaczęło….

Po ściągnięciu instalatora zastosowałem się do swoich własnych zaleceń, naprawiłem uprawnienia, zrobiłem ostatnią kopię danych na Time Machine i kliknąłem instaluj. Moim oczom ukazał się taki komunikat:

Hmmm, nie lubię takich momentów, no ale cóż. Po zasięgnięciu rady na twitterze (dzięki serdeczne za wsparcie w ciężkich momentach Napoleon!) przystąpiłem do działania. Ponownie naprawiłem uprawnienia dysku, a następnie przyniosłem z piwnicy płytę ze Snow Leopardem, odpaliłem system z płyty (w tym celu należy trzymać klawisz C przy uruchamianiu komputera) i przystąpiłem do naprawy dysku. Oto co na mnie czekało (przepraszam za jakość zdjęć, robiłem je iPhonem przy małej lampce nocnej, byłem w takim stresie, że nie przyszło mi do głowy, żeby chociaż zapalić światło w pokoju):

Po takim komunikacie to już byłem bardzo zaniepokojony. Mój nowiutki, lśniący, wszystkomający dysk SSD się psuje! Uspokoiłem się trochę jak po kolejnym resecie udało mi się jednak dysk naprawić:

Niestety to, że doprowadziłem dysk do porządku nic nie pomogło. Instalator dalej usilnie odmawiał zainstalowania Liona. Co ciekawe to samo mówił do mnie instalator Snow Leoparda z płyty: „Ten dysk nie może służyć do uruchamiania komputera”. Jak to nie może?!?! Przecież cały czas służy! Dobra, koniec zabawy, przeklinając w duchu moment, w którym zgodziłem się na nieco dziwną instalację dysku SSD w moim komputerze, zrobiłem ostatni raz kopię danych na Time Machine i przystąpiłem do dzieła. Po pierwsze wypaliłem na DVD instalatora Liona według tego przepisu. Wystartowałem komputer z tej płyty. Mam wrażenie, że instalator wgrywał się chyba 15 minut!! Trzy głębokie oddechy i kliknąłem wymaż! Uffff! Odetchnąłem, gdyż zaraz po tym instalator ruszył z miejsca i stwierdził, że jednak na moim dysku da radę zainstalować jakiś system! Instalacja Liona trwała chyba z godzinę, po czym ku mojemu wielkiemu szczęściu ukazał się ekran Asystenta Migracji:

Podpiąłem mój dysk zewnętrzny z kopią Time Machine i gdy myślałem, że za chwilę będę się bawił nowym, wypasionym systemem, okazało się, że skopiowanie ponad 200Gb będzie jednak trochę trwało.

Ten czas przegrywania danych zamienił się wkrótce na ponad 4h i tyle mnie więcej się to robiło. Nie chciałbym już za bardzo wchodzić w szczegóły, bo nie w tym rzecz, ale we wniosku. A wniosek jest taki: Róbcie backupy! Róbcie backupy koniecznie! Plusem całej sytuacji jest to, że mam teraz płytę instalacyjną Liona, kolejnym to, że utwierdziłem się w swoim własnym przekonaniu o tym, że należy robić backupy, do czego i Was gorąco zachęcam.

Lion na pokładzie – łatwo nie było
Tagi: