Długo się wahałem, nie byłem pewny czy warto, w końcu to spory wydatek. Jednak, odkąd kilka tygodni temu miałem okazję pobawić się, zaledwie kilka minut, nowym Macbookiem Air, nie mogłem już przestać o tym myśleć. No i stało się, wczoraj stałem się szczęśliwym posiadaczem nowego dysku SSD. Pierwsze kilka minut pracy z nowym dyskiem przekonało mnie, że było warto. Mój komputer nabrał świeżości, lekkości, zrywności. Ikonki przy uruchamianiu programów w większości przypadków skaczą raz, w końcu można swobodnie używać Safari, Firefoxa, iPhoto, iTunes, GarageBand. Od wczoraj nigdzie nie widziałem ani razu piłki plażowej. Odpukać, na razie jest rewelacyjnie.

Dysk, który aktualnie mam w komputerze to Kingston V100 256GB. Nie pytajcie o metodę przełożenia, gdyż sam tego nie robiłem. To co widziałem, z grubsza wyglądało tak: kilkadziesiąt minut klepania kodu w terminalu w Ubuntu, godzina przegrywania danych z jednego dysku na drugi, a następnie kolejna godzina klepania tajemniczych komend w terminalu już u mnie na maku, żeby dysk zauważył, że ma dodatkowe 6GB. Jak dla mnie to była czysta magia. Gdybym miał to sam zrobić, zapewne formatowałbym dysk i odtwarzał system z Time Machine, jednakże zostałem przekonany, że tak będzie „lepiej”. Pal licho metodę, ważne, że wszystko w efekcie działa rewelacyjnie.

Nic będę pisał o wynikach żadnych testów. Nie mierzyłem nic przed wymianą, więc ciężko mi byłoby porównywać teraz do tego co mam. Jak jesteście zainteresowani czymś konkretnym dajcie znać w komentarzach. Wolę się skoncentrować tylko na moich odczuciach, a te są takie, że komputer frunie. Komfort pracy jest niewyobrażalny. To jest to o co zawsze chodziło. Nie czekam na nic. Uruchomienie GarageBanda nie przyprawia mnie o siwe włosy, można w końcu zacząć używać innych przeglądarek niż Chrome, gdyż te się w końcu uruchamiają bez straszenia piłką plażową i wielosekundowymi przywieszeniami. Krótko mówiąc jest rewelacyjnie.

Jest jeszcze kilka dodatkowych plusów wynikających z podmiany tradycyjnego twardego dysku na SSD. Komputer stał się absolutnie cichy, nie słychać dokładnie nic. Dodatkowo można przestać się bać o to, że coś się stanie z dyskiem przy gwaltowniejszych poruszeniach. Koniec „cykania” dysku przy przenoszeniu go z miejsca na miejsce. No i jeszcze jedna sprawa, dla mnie przynajmniej bardzo ważna, czas pracy komputera na baterii wydłużył się znacznie. Ciężko mi powiedzieć o ile, za mało czasu to na razie testuję, ale już widzę, że jest znaczna poprawa.

Niepokoi mnie tylko jedna rzecz. Przez ostatnie kilka dni zdążyłem się naczytać o obniżonej żywotności dysków SSD ze względu na brak trimu w systemie OSX. Ok, jest takie niebezpieczeństwo, ale po tym czego doświadczam od wczoraj, czyli mega komfortu pracy, już wiem, że kroku wstecz nie zrobię.

SSD – świat innej prędkości
Tagi: