Od połowy ostatnich wakacji i premiery iPhone’a 5, Apple ma bardzo pod górkę. Nie ważne jak wspaniałych wyników finansowych by nie ogłosiło, to analitycy zawsze znajdą jakiś powód, żeby jednak te wyniki okazały się rozczarowaniem. A to za duży udział w przychodach iPhone’a, który nazbyt uzależnia firmę od jednego produktu, a to spadek marży brutto, itd.

Nieważne, że spółka ma kosmiczne jak na dzisiejsze czasy wyniki. Apple pokazuje takie przepływy finansowe, o których główni konkurenci mogą jedynie pomarzyć. Co tu dużo gadać, Apple to właściwie drukarnia pieniędzy! :) To wszystko okazuje się jednak nie przekonywujące dla inwestorów, którzy sprowadzili już kurs Apple poniżej 400 dolarów. Od wakacji, kiedy to kurs sięgnął ponad 700 dolarów mamy na akcjach Apple regularną bessę. Jest takie powiedzenie, że Giełda wyprzedza rzeczywistość o jakieś pół roku. I jeżeli tym razem się nie myli, to jest to, w kontekście jutrzejszych wyników, trochę niepokojące.

aapl-1y

Główny argument jaki przewija się w różnego rodzaju analizach jest taki, że oto Apple przestało być innowatorem, przestało zadziwiać świat i już dawno nie pokazało nic nowego, jak pisze Przemek Pająk „nic magicznego”. Apple stało się trochę zakładnikiem swojego własnego sukcesu. Przyzwyczaiło nas, że średnio co kilka lat pokazuje światu coś nowego, coś co wytycza nową kategorię produktu, coś czym wszyscy się zachwycają i co potem stanowi piękny udział w przychodach spółki. 

Tak? Zgadza się? Hmmm, a może warto jednak wstrzymać wodze wyobraźni i chłodniej spojrzeć na to co robi Apple… Ok to wszystko o tych nowych, magicznych produktach i o oczekiwaniach ludzi to prawda. Tylko jak spojrzeć na kilkanaście ostatnich lat, to jak często Apple zaskakiwało świat i faktycznie pokazywało jakiś nowy, rewolucyjny produkt? Jak się dobrze przyjrzeć,  to aż tak dużo tych nowości to znowu nie było. W 2007 roku zobaczyliśmy iPhone’a i w 2010 roku iPada, a przedtem to chyba był iPod w 2002 roku. W tzw. międzyczasie Apple szlifuje posiadane portfolio produktów, regularnie pokazując nowe generacje sprzętów.

Od 2010 roku nie mamy teoretycznie nic nowego. Wyobraźmy sobie jednak na chwilę, że w ciągu ostatniego roku, tak jak to sobie wszyscy analitycy życzyli, Apple coś pokazało, ewentualnie pokaże za sekundę. Nie wiem co. Jakieś iCoś. Może iTelewizor, iZegarek albo zupełnie coś innego, nieprzewidywalnego. Świat znowu uwierzy w magię Apple. Nowe iCoś sprzeda się ponownie w setkach milionów sztuk, zarobi dla Apple kolejne miliardy dolarów, a kurs akcji wróci pobijać poprzednie rekordy. Piękne, prawda? Ulubiony, wytęskniony scenariusz wszystkich analityków. Wszystkie pięknie, tylko zadajmy sobie bardzo poważne pytanie, jak często można pokazywać rewolucyjne produkty? Co ile lat? Czy ci szaleni analitycy już do końca świata będą żądali od Apple średnio co 4-5 lat jakiegoś nowego magicznego produktu? Przecież tak się nie da działać do nieskończoności.

Zrozumiem lament Wall Street po tym jak jutro (23.04) Apple pokaże słabe wyniki. Słabe, czyli znacząco gorsze niż rok temu w analogicznym kwartale. Do tego nie będzie żadnego sensownego story i będziemy widzieli znaczny spadek w kluczowych segmentach sprzedaży. To zrozumiem, jest gorzej niż było, więc kurs musi spadać. Cudów nie ma, tak działa giełda. Ale tego wyczekiwania na cud, czyli kolejny „magiczny” produkt zrozumieć nie potrafię.

Ile razy można szokować świat?
Tagi: