Używałem dysku SSD od kwietnia tego roku.  I tak jak do tej pory byłem bardzo zadowolony, tak w ostatni piątek i dzisiaj po raz kolejny moje uwielbienie dla tej technologii i w ogóle do OSX-a zostało wystawione na poważną próbę. A było to tak:

W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że komputer odrobinę zwolnił. Usprawiedliwiłem to trochę tym, że pracowałem na ogromnym pliku Keynote’a, który miał prawo przytkać trochę sprzęt. Kolejny objaw pewnych nieprawidłowości był taki, że przy druku do pliku pdf zamiast gotowego normalnego pliku otrzymywałem plik o wielkości 0 bajtów. Ponieważ nie resetowałem komputera kilka dni postanowiłem to zrobić. Dlaczego nie zrobiłem w tym momencie backupu na Time Machine? I dlaczego w ogóle nie miałem aktualnej kopii danych? Do dzisiaj zadaję sobie to pytanie.

Po resecie komputer już nie wstał i mogłem do nieskończoności oglądać kręcące się kółko.

Jedyne co można było zrobić, to uruchomić komputer z partycji recovery (uruchomienie komputera przytrzymując cmd+R). Mój główny dysk – Macintosh HD był widoczny, ale po sprawdzeniu dysku (mnóstwo czerwonych komunikatów) otrzymałem jedynie informację, że dysk nie może być naprawiony i żebym zarchiwizował tak dużo danych jak to tylko możliwe i sformatował dysk…. Cudownie…., po prostu cudownie. Na szczęście odzyskałem kluczowe dane, których nie miałem na Time Machine. Dysk wymontowany z komputera i podłączony do innego był widoczny (Partition Magic daje radę), więc tragedii nie było. Przede mną tylko noc odzyskiwania danych z Time Machine i po robocie.

Minęło 6 dni. Tym razem byłem czujny i dysk z Time Machine miałem podpięty niemalże cały czas. Nie ukrywam, że nie miałem przez te kilka dni absolutnie żadnego zaufania do swojego dysku (drżenie serca przy każdym resecie). Ponieważ w takim napięciu żyć się nie da, dzisiaj postanowiłem uruchomić komputer z partycji recovery i sprawdzić sobie w jakiej formie jest mój dysk. Sprawdzenie uprawnień przebiegło bez problemu, co spowodowało, że moja czujność została trochę uśpiona. Kliknąłem zatem „sprawdź dysk” i to było początek końca.

Po takim komunikacie nie pozostało nic innego jak kliknąć „Napraw dysk”, co spowodowało:

Oczywiście komputera nie dało się już uruchomić, a za mną kilka godzin odzyskiwania danych z Time Machine…. na starym, dobrym dysku HDD, który miałem firmowo zamontowany w tym komputerze.

Przyznam się, że nie wiem co do końca jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Wadliwy dysk SSD (Kingston V100)? Brak trimu w tym dysku? Problemy OSX-a przy współpracy z niefabrycznymi dyskami SSD. Nie wiem, ale dopóki to się nie wyjaśni, nie powrócę do SSD. Niepewność pracy na tym dysku, przynajmniej w moim przypadku, jest niedpuszczalna.

I jeszcze jedno, przesiadka na zwykły HDD jest bolesna… Czuję się jakbym biegł po roztopionym asfalcie. Wszystko działa tak wolno, że aż nie mogę uwierzyć.

SSD zawodną technologią?
Tagi: