Tym razem miałem pecha. Nie mogłem na żywo śledzić relacji z Moscone Center z zeszłego poniedziałku. Wiecie co to znaczy dla blogera, fanboya Apple, podchodzącego niemal z namaszczeniem do wszystkich kolejnych iProduktów? Dzięki temu doświadczeniu już wiem jak czuje się narkoman, któremu brakuje na narkotyki, ewentualnie palacz, który rzuca palenie. Jakby tego było mało, dzień po konferencji Apple, musiałem wyjechać na kilka dni i też nie miałem na nic czasu. Po powrocie, po zaledwie jednodniowej przerwie, podczas której pracowałem kilkanaście godzin bez przerwy, znowu musiałem wyjechać na kilka dni. Wszędzie gdzie byłem (dosyć porządne na pierwszy rzut oka hotele) internet był z zeszłego wieku, więc podczas tych zaledwie kilku wolnych chwil, które miałem do dyspozycji, nie zdążyłem nie tylko obejrzeć Keynote’a, ale również zapoznać się z komentarzami na wszystkich zaprzyjaźnionych blogach. Dopiero wczoraj i zdążyłem szczegółowo obejrzeć konferencję Apple.

Krótko – jestem pod ogromnym wrażeniem tego co zobaczyłem. Nie będę szczegółowo opisywał co tam się wydarzyło, prawie 2 tygodnie po konferencji byłoby to co najmniej dziwne i nie ma miejscu, wszyscy zainteresowani znają zapewne na pamięć co tam się zdarzyło. Postaram się tylko wymienić, z krótkim uzasadnieniem co według mnie było najważniejsze:

  1. Dalsze i postępujące upodobnienie nadchodzącego OS X Lion do mobilnego iOS – Widać to już teraz gołym okiem i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Pisałem już o tym i powtórzę jeszcze raz. Całej rzeszy użytkowników iPhone’a, iPada i iPoda Touch, dla których jest to pierwszy kontakt z urządzeniami od Apple serwuje się system operacyjny, który swoim wyglądem i zachowaniem w wielu apsektach niespecjalnie różni się od iOS. Autosaving (kompletnie nie zauważalny dla użytkownika), launchpad wraz z folderami, Mac App Store wraz identycznym co na iOS sposobem instalacji programów, wygląd kluczowych programów takich jak Mail, iCal, książka adresowa, to wszystko są zabiegi mające na celu zatarcie różnicy między iOS a OS X. Całkiem niedawno Apple udostępnił programy wchodzącego w skład iWorka (dotychczas dostępne tylko na iPada) także na iPhone’a.  Kupujemy raz, mamy program działający na dwóch urządzeniach (ale wciąż obsługiwane przez jeden system operacyjny). Kolejnym krokiem, który tylko potwierdzi stopniową unifikację iOS i OS X będzie ujednolicenie wersji iWorka dostępnej na urządzenia mobilne i Maki. Będzie to wyglądało tak, kupimy program raz, na dowolną z platform, będziemy mogli używać na iPhonie, iPadzie i na Makach. Krok taki wydaje mi się, aż nazbyt logiczny i niezbyt odległy.
  2. „Odcięcie” ostatnich kabli od iPhone i iPada – Synchronizacja poprzez wi-fi, jak również brak konieczności jakiejkolwiek synchronizacji urządzeń z iOS to dla mnie hit wieczoru. Od tej pory można nowo nabytego iPada wyjąć z pudełka i zacząć używać natychmiast, a nie biec do jakiegoś komputera w celu pierwszej synchronizacji. Z mojego punktu widzenia ta konieczność podpinania iPhone’a do komputera jest jedną z najbardziej uciążliwych czynności przy obsłudze mojego telefonu. Zwykle albo nie mam czasu albo nie mam przy sobie kabelka do podłączenia, ewentualnie akurat pracuję na komputerze na baterii i nie specjalnie mam ochotę na dodatkowe skrócenie czasu pracy komputera. iPad ma na tyle rewelacyjną baterię, że rzadko podłączam go do czegokolwiek nie mówiąc już o podłączaniu do komputera. Od teraz będzie można po prostu podłączyć telefon lub tablet do ładowania i o wszystkim zapomnieć. Dla mnie to najważniejsza funkcjonalność zbliżającego się iOS 5. Cała reszta, typu zmienione notyfikacje, ulepszenia w Game Center, integracja z Twitterem to szczegóły, niewiele wnoszące usprawnienia. Możliwość pozbycia się kabli przy synchronizacji to rewelacja.
  3. iCloud – W zasadzie podobało mi się wszystko od początku do końca! Najbardziej zaś żart Steve’a Jobsa, w którym jasno przyznał się do źle działającego w przeszłości MobileMe. Wiadomo, że nie może w erze poprawnie działającego Gmaila zrobić wrażenia synchronizacja poczty, kalendarza i kontaktów. To wszystko mamy już dzisiaj albo w usłudze MobileMe (która w końcu dostała sensowną cenę) lub też w usługach Google, które są skoncentrowane wokół naszego Gmailowego konta. Spójrzmy jednak na resztę usług zaprezentowaną jako całość iCloud. To co uważam za najważniejsze to pokazana podczas demonstracji możliwość pracy z plikami na jednym urządzeniu i kończenia ich na drugim. Ufam, że ta możliwość będzie, jeżeli nie od początku to docelowo cross-platformowa, tzn. będzie można zacząć pisać prezentację w Keynote na Maku, wziąć ze sobą na prezentację tylko iPhone’a i Pada, wprowadzić na iPadzie ostatnią poprawkę tuż przed wystąpieniem, a następnie pokazać wszystko z iPhone’a bez konieczności przegrywania jakichkolwiek plików. A najważniejsze jest to, że Apple otworzy API dla wszystkich deweloperów (iClouds Storage APIs). Każdy kto stworzy taką multiplatformową aplikację, będzie mógł użytkownikom zaoferować dobroć chmury technologicznej.
    Dlaczego to rozwiązanie odniesie sukces i czym to się różni od Chromebooków (które moim zdaniem sukcesu nie odniosą)? Bo to będzie super proste i nie wymagające od użytkowników nauki obsługi. Ale nie tylko. Ja potrzebuję urządzenia (urządzeń), które z jednej strony będą znakomicie wszystko synchronizować poprzez chmurę technologiczną, z drugiej strony będą miały na pokładzie profesjonalne, „duże” programy, pozwalające na zaawansowaną edycję dokumentów, pozwalającą na całkowitą zgodność ze światem Windowsa, itp. To wszystko ma za chwilę mieć OS X i iOS. Będę miał przed sobą profesjonalny program choćby do edycji plików tekstowych, a efekt mojej pracy automatycznie znajdzie się w chmurze. Po drodze do domu, stojąc w korku będę mógł dopisać dwa zdania do dokumentu, a skończę wieczorem na iPadzie. Popuszczę wodze fantazji, twórcy Pixelmatora mogą przecież wydać wersję swojego super programu do tworzenia grafiki na urządzenia z iOS i dać użytkownikom możliwość edycji tych samych plików na różnych urządzeniach. Widzicie to co ja? Zarówno na Makach jak i na iPhone’ach i iPadach będziemy mieli zainstalowane profesjonalne programy, a synchronizować się będą tylko dane. Tymczasem w Chrome OS wszystko ma działać w chmurze, łącznie z programami. Z całym szacunkiem do Google Docsów, to takiej prezentacji jak w Keynote, to jeszcze długo nie będzie można tam zrobić. Pokażcie mi odpowiednik Garage Banda w HTML5… Czekam na wrzesień z niecierpliwością. Tymczasem idę szukać opisów tych, którzy mają dostęp do wersji beta zaprezentowanego oprogramowania.
WWDC – było grubo
Tagi: